posty

poniedziałek, 24 grudnia 2007

Dlaczego powinniśmy bać się listonoszy

Jeden z moich znajomych uratował kiedyś tonącego chłopca. Gdyby pozwolono mi powiązać jego bohaterską postawę z faktem wcześniejszego spożycia czterech piw, to oznajmiłbym, że wszelkie upadlające zwyczaje są w pełni pożyteczne, bo wyostrzają zbawczą zdolność poznawania. Więc jeśli błękit nieba zmieni się nagle w dyskretny fiolet pachnącego wrzosami zmierzchu, jeśli słońce rozlewając się w pomarańczowy obłok, schowa się za horyzontem, to wtedy, spokojnie idąc wybrzeżem, spostrzeżemy kolejnego tonącego dzieciaka. Powiem wtedy spokojnie do mojego towarzysza "zaczekaj, pobiegnę do pobliskiego sklepu i kupię ci kratę piwa". Po kilku minutach będziemy siedzieli na plaży, wpatrując się w wodę. W pewnym momencie rzuci pustą butelkę, wskoczy do zimnego jeziora, wyłowi nie oddychające już dziecko i kładąc je delikatnie na piasku, zrobi reanimację. Zrobi reanimację najbardziej genialną, bo dzieciak, po otrzymaniu dawki chmielowego powietrza, otworzy oczy i wstając, oznajmi podniosłym głosem „niech żyją! Niech żyją ludzie częstujący młodzież alkoholem! Chwała dealerom narkotykowym i niewiastom, które robią to za pieniądze!” Potem znowu upadnie na ziemię.

I wtedy cichy szum zabarwionej wieczornym niebem wody zacznie eskalować w ogłuszające dudnienie wodospadu Dettifoss. Wtulając się w muszlę klozetową, zaczniemy wszyscy żałować, powątpiewać. Wtedy otworzę oczy, ale pewnie będę się patrzył bezradnie, szkliście i płaczliwie, bo nie zauważę nic co mogłoby poprawić moją sytuację.

Jeśli malarstwo ubarwione narkotycznym dymem otwiera serca odbiorców, oddam cały swój dobytek, żeby wspomóc zrozpaczonych artystów. Gdyby zubożały muzyk powoli tracąc swoją homeostazę, błagalnie pociągnął za nogawkę moich spodni, to spojrzałbym na niego miłosiernie i mówiąc "zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, wstań", wcisnąłbym w jego dłoń zwitek banknotów. Gdyby jego twarz zapłonęła niewyobrażalnie świetlistym uśmiechem, rzekłbym jeszcze "naspeeduj się i zacznij tworzyć". Potem wdrapię się na dach najbliższego monopolowego i krzyknę- „Każdemu błądzącemu! Każdemu, kto szuka spełnienia pod sklepem! [w tym momencie podniosę triumfalnie rękę] Każdemu kolejka, każdemu pergamin i pióro! [tutaj trochę bardziej patetycznie] Czyż nie słyszeliście słów proroków? Proście o 50 groszy na bilet, na chleb i szczerze błagajcie o 50 groszy na wino!”

Znasz to uczucie, kiedy schodząc w dół po ciemku nie natrafiasz na ostatni stopień? Gdyby połączyć wszelkie dziecięce koszmary na temat gęstego mroku, gdyby dodać pustkę w brzuchu tuż przed upadkiem i niewyraźne kontury skrzynki pocztowej, moglibyśmy uznać, że każda podróż po schodach jest morderczą walką. Jeśli dorzucimy jeszcze palący ból, jeśli dodamy suche szczypanie na czole, jeśli dotkniemy głowy i spoglądając na zakrwawione pace, zdamy sobie sprawę, że świat zaczyna pędzić w górę, to otrzymamy naprawdę żywiołowy wieczór- kilka szwów, zdjęć rentgenowskich i masę mglistych, płomiennie zniekształconych wyobrażeń na temat swojego upadku. Najpierw jednak przez twój mózg prześlizgnie się głupia myśl. Najpierw porazi cię uczucie bezradności, pomyślisz, że coś zgubiłeś, że przed chwilą straciłeś coś bardzo ważnego. Wtedy, czując policzkiem zimno podłogi, zechcesz zasnąć. Zobaczysz światełko w tunelu oraz chmarę niesionych wiatrem listów, mozaiki kolorowych pocztówek, obłoki podstemplowanych znaczków. Potem zmrużysz oczy. Obojętnie, trupio... Nawet nie poczujesz, jak listonosz o znajomej twarzy pomoże ci wstać- ockniesz się dopiero w aucie i uświadamiając sobie, że ktoś wyjął z twoich ust garść oboli, głęboko odetchniesz.

Miałem wtedy chyba dwanaście lat. Pamiętam, że deszcz stukał w okno. Odrabiałem lekcje przy biurku. Drzwi do mojego pokoju były zamknięte, ale słyszałem, że rodzice się kłócą. Niektóre słowa wykrzykiwane przez matkę były nadzwyczaj wyraźne, stabilne, tak jakby chciała je wyszeptać. Dlaczego, po co, ile, kiedy, dlaczego? W jednej chwili ojciec wszedł do pokoju, chwycił mnie za włosy i zaczął uderzać głową o blat biurka. Niechlujnie krzyknął, że jeśli matka nie przestanie, to zrobi mi krzywdę. To naprawdę zabawne, kiedy człowiek interpretuje skrzywdzenie kogoś jedynie jako trwałe uszkodzenie jego ciała. Ja i tak przecież wiem, że chodziło o to wypracowanie z polskiego.

Podobno majaczyłem, jestem jednak pewien, że chciałem coś powiedzieć. Chyba to nawet dobrze, że moje wspomnienia i najświeższe myśli wiązały się w niezrozumiały bełkot. Ojciec powiedział, że chociaż był bardzo przejęty całą sytuacją, to nie mógł powstrzymać śmiechu, słysząc moje bezkształtne zdania... Uciekł. Rankiem galilejski płomyk niepoczytalności rozmył się- pozostał jedynie szum.



Najbardziej denerwujące były te grube książki. Te zupełnie cieniutkie także strasznie mnie irytowały, tylko że patrząc na dwustustronicową książkę nie czułem tej przepaści. Nie bałem się także słowników, nie bałem się ogromnych leksykonów ani albumów. Jestem jednak pewien, że gdyby ktoś wręczyłby mi nawet grafomańskie wypociny, ale nie jakieś tam normalne, tylko wypociny grube i w postaci dwóch ryz zadrukowanego papieru, to na pewno zapragnąłbym odlecieć gdzieś daleko. Bo gdybym akurat wtedy zaczął czytać książkę, niezależnie od tego, czy byłaby pisana słodką krwią czy taż cuchnącą ropą, to musiałbym ją zamknąć, musiałbym wziąć zamach i cisnąć tę książkę w przepaść. Albo jeszcze lepiej... Mógłbym przecież usunąć wszystkie strony i podrzeć je na niepodzielnie małe strzępki. Tylko że wtedy wielka skrzynka pocztowa myśląc, że są to znaczki, wyłoniłaby się z czeluści mojej pisarskiej kacheksji.

Wiedziałem, że tym razem to moja ciocia odbierze mnie z przedszkola. Przyszła gdzieś po dwunastej. Samemu założyłem buty, kurtkę, niezgrabnie zawiązałem szalik, nawet udało mi się założyć rękawiczki. Ciocia jednak patrząc na mnie, załamała ręce i powiedziała, że jeśli nadal będę wiązał szalik w taki sposób, to w końcu się przeziębię. Schylając się, westchnęła z manierą znużonego gangstera i dotknęła szalika zawiązanego wokół mojej szyi. Byłem pewien, że zdejmie go i zawiąże od nowa, jednak po prostu pewnie pociągnęła za obydwa końce. Pociągnęła w taki sposób, że poczułem ściskający ból w gardle i na chwilę zatrzymałem swój oddech. Spojrzałem jej w oczy i powiedziałem stłumionym głosem, że zawiązała za ciasno. W tej samej chwili na twarzy cioci pojawił się szaleńczy grymas. Poczułem jeszcze większy ścisk, zdałem sobie sprawę z tego, że moje stopy odrywają się od podłogi. Wyciągnęła końce szalika ponad swoją głowę, wznosząc moją małą postać w górę. Jestem pewien, że w tym momencie, gdy zaczynałem widzieć żółte światełka wypełniające całą szatnie, ciocia krzyknęła ‘nie umiesz pisać!!!’

Kilka zgrywnych dźwięków, garść śnieżnego puchu, zimny wiatr- tyle wystarczy, żeby mnie oszukać. Tyle wystarczy, żeby pokierować człowiekiem. Kiedy siedzę przed komputerem, a za oknem zaczyna padać śnieg, to zaczynam przypominać sobie wszystkie wydarzenia, które kojarzą mi się z porą zimową. Przed oczami przetaczają się gigantyczne kule śniegowe, które po chwili układają się w wielkiego bałwana. Przez ułamek sekundy czekam, aż z moich ust wyleci para, przez chwilę czuję, że jest zimno, że potrzebuję czegoś, co pomogłoby mi się ogrzać. Dopiero potem zauważam, że żadnego śniegu nie było- jedynie ziarenka styropianu spadające z góry. Nawet nie jestem zły na bandę dziadków mrozów ocieplających blok, nie jestem zły za to, że mnie oszukują. Zima prędzej czy później i tak nadejdzie.

Potrafię przypomnieć sobie wiele sytuacji, w których starałem się usprawiedliwiać swoje słabości. Dziwne jest to, że wszelkie niemądre zdania, niestosowne gesty i bezczelne spojrzenia były tak śmiesznie marne, tak kapilarne, że powinienem o nich zapomnieć. Więc jeśli chciałbym mówić o rzeczach nieskalanych, zupełnie przeźroczystych i stabilnych; gdybym chciał mieć czyste sumienie; gdybym chciał rozdawać rady dotyczące prostych spraw, to musiałbym uspokoić także swoje życie. Więc jeśli znowu spojrzę w górę, jeśli chmury zasłonią bursztynowe niebo i uzmysłowię sobie, że nie mam nic do powiedzenia, a co więcej, do napisania, to poczekam. Chwycę milczenie najmocniej jak potrafię i patrząc w dal, wstanę i pójdę w stronę cynamonowych kapsli, słomek, szklanek...

I pomyśleć, że kiedyś będę się chwalił tymi znaczkami.

piątek, 31 sierpnia 2007

Wake up!

Metki nie znalazłem. Nie znalazłem metki z ceną ani na lewym ramieniu, ani na karku; nie miałem też krowiego kolczyka albo wypalonego na skórze numeru. Czułem jednak, że się sprzedałem... ale co się będę teraz przejmował- czułem się kupiony/sprzedany tylko przez ułamek sekundy, i to jeszcze wtedy, kiedy miałem oczy zamknięte, a kawałek nogi wystawał mi spod kołdry. Jakoś się uwolniłem ze szponów beznadziejnych przeczuć- zdałem sobie sprawę z tego, że wreszcie się zimno robi, że nadchodzi 3 września, że kupiłem już wszystkie podręczniki, więc mam prawo odczuwać stonowany niepokój. Reklamy jeszcze bardziej mnie teraz denerwują- nawet spoty okryte warstwą cennych wartości nie czyhają już na wyprucie z portfela biednego człowieka niebotycznych sum, ale na przewrócenie i skopanie jego umiejętności trzeźwego myślenia. I co jest bezcennego we wstawaniu o szóstej rano?

czwartek, 30 sierpnia 2007

Krótka lekcja oddychania

Kiedy tak wpatruję się w niespokojną powierzchnię jeziora, a w głowie szumi jeszcze zapach świerkowego dymu, śpiew i czuły szept, to zaczynam mówić sobie, że nigdy nie zginę, że wszystko, co cenię będzie istnieć zawsze. Wtedy z tych wszystkich delikatnie lepkich uczuć zaczyna się formować bestia. Od razu pomyślałem, że w kontakcie z zimną wodą potwór się po prostu rozpuści. Wygląda jednak na to, że skacząc do wody wcale się go nie pozbyłem, bo przed skokiem schował mi się w kąpielówkach.

Ciekawi mnie, przez jaki czas mógłbym utrzymać się na wodzie. Godzinę? Dwie? Całą noc? Może przy lekkim zachłyśnięciu od razu bym spanikował i utonął? Umiejętność oszczędzania sił przydaje się, kiedy wzmagający się wiatr zaczyna marszczyć lustro wody, a odbicie zwykłej codzienności zmienia kształt. Tak zdeformowany obraz staje się po pewnym czasie rutyną- choć może nie ginie w gąszczu prostych mechanizmów, to jednak powszednieje. Przecież każde szaleństwo popełnione w imię wolności po pewnym czasie uzależnia- tak jest na przykład jest z nurkowaniem, bo odetchnąć możesz tylko wtedy, kiedy się wynurzysz na powierzchnię. Oczywiście, inaczej sprawa wygląda, jeśli zapadniesz się w idealnie przejrzystej wodzie, inaczej, gdy w mętnym otoczeniu dosięgasz dłonią mulistego dna. Czynność, która z początku dostarcza jedynie trochę adrenaliny, może w taki sposób pochłonąć człowieka, że zapomni on o swoich ograniczeniach. Wciągnie tak, że zaczniesz ignorować strach.

Wydaje mi się, że Ewa jest jedynie głęboką kałużą.

***

Wciąga mnie do środka, ucisza ciepłem ust. Ubrania odsłaniają najbardziej brutalne, prymitywne kształty. Po chwili zaczynam odczuwać niepokój. W końcu zdaję sobie sprawę z tego, że tracę grunt pod nogami- wzmaga się we mnie nienawiść do każdej cząstki jej ciała. Raptownie odsuwam się, stygnę. Zamykam oczy i zadaję jej pytanie: Kto wynalazł telefon? Słyszę teraz jedynie bicie własnego serca. Opatentował Alexander Graham Bell, ale wcześniej... -stara się odpowiedzieć, ale ja ucinam jej głos kolejną zagadką. Pierwsze igrzyska olimpijskie? Wiesz kiedy odbyły się pierwsze igrzyska? Siedemset sześćdziesiąty... -cedzi powoli. HA! Cholera jasna! Nie wiesz! Przecież siedemset siedemdziesiąty szósty przed naszą erą!!! Zaczyna się ubierać, ale ja nie przestaję pytać. Upadek Bizancjum? Powstanie Warszawskie? Jaki jest wzór kwasu fosforowego? W którym roku Hitler został kanclerzem Niemiec? Jak obliczyć pole prostopadłościanu? Kto wynalazł dynamit?

Pytanie o dynamit było zbyt łatwe i chyba dlatego (w środku nocy) otworzyłem oczy- wiedziałem, że padnie prawidłową odpowiedź. Oczywiście wszystkie te pytania raziły prostotą- absolutnie nic konkretnego. Trywialne, bo przecież mogłem wymyślić coś trudniejszego, mogłem się zapytać na przykład: Dlaczego nie potrafisz okazać odrobiny szczerości? Dlaczego tylko udajesz, że słuchasz? Na cholerę ci te wszystkie książki, kiedy ludzie przechodzą obok?

Później już nie mogłem zasnąć- czułem, że potrzebuję jeszcze trochę odpoczynku, jednak coś w środku nie pozwalało mi zmrużyć powiek. Teraz myślę, że to Stroop mnie wołał. Szeptał mi do ucha po niemiecku, żebym sięgnął po książkę od historii, żebym zapamiętał kilka gnijących dat. Sprzeciwiłem się mu oczywiście. Dziwne, nie miałem nawet ochoty służyć polskim władcom. Bo jak mogę wielbić spopularyzowanego dziesięciozłotówką Mieszka Pierwszego? Jak mam oddać hołd Władysławowi Jagielle? Królowie, filozofowie, poeci- korzystajcie teraz, bo kultura konfekcjonowanych uczuć chce was wynieść na piedestały absolutnego spełnienia. Spontanicznie przytulą wasze święte szczątki, pocałują kości złożone w banknotach, uprzątną liście niepamięci z waszych grobów! Zrobią to tylko po to, żeby zapomnieć o tym, że sami nic nie znaczą.

Nie pamiętam kiedy poznałem Ewę- wiem jedynie, że było to naprawdę dawno, jeszcze przed podstawówką. Nie mogę powiedzieć, że przez te kilka lat wcale nie rozmawialiśmy- wręcz przeciwnie, nasze osobowości posiadały tak wiele wspólnych cech, że tylko milczenie mogło stanowić jakąkolwiek barierę... Jednak nasze rozmowy dotykały raczej rzeczy przyziemnych i nigdy nie zdołaliśmy się naprawdę zaprzyjaźnić. Może dlatego, że czułem się od niej słabszy. Potem coś się zmieniło - kilka lat, trochę więcej problemów, ukształtowany sposób myślenia- zaczęliśmy nazywać wszechświat po swojemu. Nie pozwalałem sobie na myślenie, że taka wolna interpretacja może się kiedykolwiek skończyć.


Rodzice Ewy często chwalili swoją córkę za to, że przykłada się do nauki. Chyba od zawsze zazdrościłem jej umiejętności szybkiego kojarzenia faktów oraz tego, że potrafi wyznaczać sobie cele. Moim małym K2 była zazwyczaj kwestia odrobienia pracy domowej- wspinaczka zuchwałego człowieczka, który nawet nie myślał o zdobyciu szczytu, kończyła się przy pierwszej, bardziej stromej ścianie. Myślę teraz, że po prostu brakowało mi motywacji- brakowało mi tego, czego Ewa miała pod dostatkiem. Mój ojciec nigdy nie interesował się zbytnio tym, jak się uczę. Mama koncentrowała uwagę bardziej na moich porażkach niż na postępach- po pewnym czasie uznałem, że te drugie nie mają prawa istnieć. W efekcie tego wszystkiego uciekałem. Czasami literalnie: wybiegałem z domu, trzaskając drzwiami. Nieraz inaczej: starałem się zmienić mamę w przeźrocze; wyobrażałem sobie, że nagle w przypływie gniewu robi się czerwona i eksploduje. Moje ucieczki były do niczego... zawsze wracałem. Kiedy Ewa przestała być dla mnie jedynie bliskim przyjacielem, krzyk mamy trochę przycichł.

W końcu Ewa zaraziła mnie głodem wiedzy. Nie wiem, może sam starałem się naśladować jej sposób bycia. Nie interesowała mnie już tyle sama postać dziewczyny, co możliwość nadrobienia straconego czasu. Miałem teraz sposobność wyprostowania tej serii zdarzeń, która nie pozwalała mi odetchnąć- mogłem zrzucić teraz całą winę za wszystkie moje niepowodzenia na ,,zły start". Nic dziwnego, że zacząłem mniej myśleć o przyszłości- świadom tego, że coś się właśnie wypala i gaśnie zmieniłem swoje podejście do wielu spraw. Równocześnie coś się zaczynało...

W niedługim czasie stała się moim cieniem, może bardziej lustrzanym odbiciem. Nawet kiedy wydawało mi się, że każdy dźwięk mnie miażdży, potrafiłem wrócić do tego odbicia. Miażdżyło mnie o wiele mniej, gdy nauczyłem się nie odwracać wzroku. Nieco słabsze ramiona, dłuższe, jaśniejsze włosy, oczy chyba podobne do moich- bo chociaż gdzieś głębiej można było znaleźć zmęczenie codziennością, to te oczy nie traciły życia. Nasze lustro miało w sobie trochę magii- zdołałem przebić barierę pomiędzy nami- mogłem teraz poczuć własne ciepło, usłyszeć słowa, które dotąd istniały jedynie w mojej głowie. Ale samo odbicie miało także własne sprawy...

Siła przyciągania błyszczących neonów, chodników i zalanych deszczem budynków zaczęła przywracać mi pamięć. Nie myślałem już całymi zdaniami- pełzłem powoli przez zatłoczone uliczki własnej świadomości- tak wolniutko, że nawet nie było słychać moich kroków. Gdzieś dalej usłyszałem pisk opon i głuche uderzenie- nawet nie odwróciłem głowy. Co z tego, że nieraz się potykałem, co z tego, że nie interesują mnie urywki czyichś rozmów? Nie wiesz, że wszystko jest bez sensu, gdy bez przemyślenia zaczynasz w kogoś wierzyć? Więc... Kto wynalazł dynamit?

Kiedy Ewa wysłała mi SMSa, że wyjeżdża na kilka dni, nawet nie odpisałem, nawet się nie pożegnałem, nie życzyłem miłej podróży. W końcu zaczęliśmy się siebie bać- ograniczyliśmy słownik do kilku trywialnych słów, do powierzchownych spojrzeń i jedynie do takich oddechów, które oznaczały zmęczenie i obojętność.

***

Znowu śnili mi się Guevara, mój stary i Einstein. Razem z brutalnym krzykiem tych chorych innowatorów wyparowały z mojej głowy także radość i smutek. Została tylko szklanka z wodą i nieco pogięta kartka papieru. Chociaż w zasadzie nic mnie nie bolało, to czułem, że coraz bardziej się kurczę, że łamię się jak ta kartka, że powietrze znowu mnie ściska i gniecie jak pustą puszkę po piwie.

Później już się nie spotykaliśmy- chyba nawet nie chciałem jej widzieć. Porozumiewaliśmy się tylko elektronicznymi monologami. Nieraz widywałem Ewę przez okno, gdy przechodziła koło mojego domu. Mogłem oczywiście wybiec na zewnątrz, dogonić ją i powiedzieć "Ach, ma Droga Ewo, dlaczegóż przechodzisz tak obojętnie obok mego domostwa?". Pewnie by zaraz wpadła w moje ramiona i zalewając się płaczem wyszeptała, że "Zbawieniem moim jesteś, gdyż wszechogarniający smutek me myśli przytłumił". I nawet gdybyśmy potem przez to całe zalane słońcem, i z każdą sekundą piękniejsze, miasto przeparadowali, trzymając się za ręce, to i tak po pewnym czasie wszystko bym olał- siedziałbym na jakimś zniszczonym pomoście, zastanawiając się, ile czasu mogę wytrzymać pod wodą.